wycieczka
niedzielna uratowala mnie przed pograzeniem sie w otchlani rozpaczy...Julia zostala z moimi rodzicami, a ja i moj kochany mezus pojechalismy do najpierw parku linowego ale poniewaz zadne z nas nie odwazylo sie na przejscie po linach, tzn. ja sie nie odwazylam a on nie wzial butow odpowiednich, przeszlismy do zoo.Wogole bardzo milo spedzilismy ten dzien, a nogi to mi odpadaja jeszcze dzisiaj, zakwasy nie z tej ziemi, odrazu widac, ze nie chodze z dzieckiem na spacery za czesto, tylko wysiaduje na podworku o ile wogole...
Ale musze przyznac, ze jakos dziwnie mi bez dziecka bylo i caly czas o niej myslalam i pisalam do mamy co i jak:)No i kupilam dla Julii skrzeczaca malpke maskotke i wielkiego balona tweetiego:)Aktualnie z malpy teraz sie troszke podsmiechuje a na balon nadal robi wielkie oczy:)
Taka odskocznia od codziennosci jest mi niezbedna do zycia raz na jakis czas, bo inaczej zwariowac mozna kiedy juz sie przestaje odrozniac dzien od dnia...
Nie wiem czy pisalam, ale bylam na diecie...bylam bo moj stan psychiczny ostatnio sprawil, ze byc przestalam, ale chyba trzeba znow sie zmobilizowac.